fbpx

[PODCAST #002] Jak zdobyć klientów? Rozmowa z Marysią Bernaciak

Wielu osobom się wydaje, że aby zostać korektorem i zdobyć prestiżowych klientów, trzeba ukończyć studia polonistyczne i mieć co najmniej kilka lat doświadczenia. A jeszcze lepiej listę referencji i wyrobioną markę eksperta. Czy tak jest w rzeczywistości? Dzisiaj zdobycie klienta faktycznie nie jest łatwe. Ale są tacy ludzie, którym ta sztuka się udaje.

Jak zdobyć klientów. Kurs korekty tekstu zostań korektorką

O to, jak zdobywać prestiżowych klientów, zapytałam Marysię Bernaciak, redaktorkę i korektorkę, absolwentkę kursu Zostań korektorką

Mam nadzieję, że jej historia będzie dla Ciebie inspirująca i udowodni, że zdobycie prestiżowych klientów jest możliwe, nawet gdy dopiero zaczynasz i nie masz żadnych referencji.

Posłuchaj, jak Marysia opowiada o swojej pracy i o kursie korekty.

Produkcja

Gość: Marysia Bernaciak
Montaż: Krzysztof Bukowski
Transkrypcja i redakcja: Weronika May

Linki do osób i firm wymienionych w tym odcinku podcastu

Strona Marysi Bernaciak

strona wydawnictwa Kanarkiewicz Publishing

Klub Korektorów – wspierająca się społeczność korektorska.

Kurs Zostań korektorką – jest to certyfikowany kurs online przygotowujący kompleksowo do zawodu korektora.

Jakub B. Bączek: Efektywność osobista i biznesowa

Michał Kanarkiewicz: Strategie Szachowych Mistrzów 

Sylwia Królikowska: Silna płeć

Marcin Balicki: Niepokój, czyli 19 pigułek uważności 

Bartek Popiel: Potęga rekomendacji

Marta Idczak: Lead magnet – strategia sprzedaży w social mediach

Agata Baj: Myślografia

Ewa Roszak: Droga ważniejsza niż cel 

O czym jest ten odcinek podcastu? 

Wywiad z Marysią Bernaciak, absolwentką kursu korekty Zostań korektorką.

  1. Skąd pomysł, by zmienić zawód? Dlaczego się zdecydowałaś, by zostać korektorką?
  2. Co Cię przekonało, by wziąć udział w kursie?
  3. Ile czasu po kursie minęło, zanim postawiłaś pierwsze kroki jako korektorka?
  4. Jak zdobyłaś pierwszego klienta?
  5. Jak promujesz swoje usługi?
  6. Dlaczego książki o rozwoju osobistym są tak popularne?
  7. Czy jest jakieś zlecenie, z którego jesteś wyjątkowo dumna?
  8. Co Ci się najbardziej podobało? Co z niego wyniosłaś?
  9. Czy masz jakąś wskazówkę, którą chciałabyś się podzielić z początkującymi korektorami?

Transkrypcja podcastu

P.B.: Cześć, Marysiu. Witam Cię bardzo serdecznie i bardzo Ci dziękuję za to, że przyjęłaś zaproszenie. Czy możesz nam się krótko przedstawić i powiedzieć, czym się zajmowałaś zawodowo, zanim jeszcze pomyślałaś o tym, że możesz zacząć pracować jako korektor?

M.B.: Oczywiście, Patrycjo! Bardzo chętnie o tym opowiem, natomiast na początku muszę Ci podziękować za zaproszenie do tego podcastu. Jest mi naprawdę miło i myślę, że w trakcie naszego spotkania wyjdzie, dlaczego tak się cieszę, że mogę tutaj z Tobą porozmawiać.

Czym się zajmuję? Jestem nauczycielką w szkołach muzycznych. Nie mogę odpowiedzieć na pytanie: „A na jakim instrumencie uczysz grać?”, ponieważ jestem odpowiedzialna za tak zwane przedmioty teoretyczno-muzyczne. Mam jednak nadzieję, że żaden z moich uczniów nie uważa ich za teoretyczne, ponieważ przede wszystkim stawiam na praktykę. Przekazuję dzieciakom miłość do muzyki – pokazuję, co można z nią robić, jak śpiewać, jak tańczyć, jak można ją w ogóle przeżywać i co trzeba o niej wiedzieć oprócz tego, że umie się grać na jakimś instrumencie. To jest to, czym się zajmuję i zajmowałam – to moje „źródło”, bo jestem z wykształcenia muzykiem.

Tak się jednak poukładało, że w pewnym momencie pojawiła się w moim życiu nowa droga, po której teraz ostrożnie stąpam. Myślę, że poprowadzi mnie ona coraz dalej.

P.B.: Z tego, co mówisz, słychać bardzo wyraźnie, że uwielbiasz swoją pracę w szkole, lubisz kontakt z uczniami, lubisz dzielić się swoją wiedzą. Skąd więc pomysł na to, by zmienić zawód? Albo może inaczej – rozwinąć się, ale obierając inny kierunek? Dlaczego zdecydowałaś się na taki krok?

M.B.: Z jednej strony zawsze byłam taką niespokojną duszą, bardzo lubię zajmować się różnymi sprawami. Kiedyś to mi przeszkadzało – miałam rozmaite pomysły; szkoła była moim centrum, ale obok robiłam jeszcze wiele rzeczy. To powodowało, że gdyby ktoś zapytał: „Ale czym ty się zajmujesz?”, to nagle musiałabym wyciągnąć przeogromną listę zadań.

W pewnym momencie porozmawiałam ze znajomym trenerem, który powiedział mi bardzo ważną rzecz. Jego słowa mają na mnie do dziś duży wpływ, utwierdziły mnie też w moich działaniach. Gdy wysłuchał mojej historii, powiedział: „Marysiu, ale to nie jest tak, że korekta i muzyka to są jakieś bardzo różne rzeczy. Tak naprawdę to wszystko ma dwa wspólne elementy – estetykę i komunikację”. Gdy zaczęłam o tym myśleć, doszłam do wniosku, że to niesamowicie mądry facet i ma rację. Muzyka jest mi bardzo bliska, ale jest to tylko medium, którym się posługuję. Najważniejsze dla mnie jest to, co znajduje się pod spodem, to, jakie wartości i postawy mogę przekazać. Dokładnie w ten sam sposób podchodzę do książek, które redaguję. Bardzo ważne jest dla mnie to, żeby kontakt między autorem a czytelnikiem był niezakłócony, a przy okazji wartościowy. Myślę, że po prostu znalazłam nową ścieżkę. Nową, ale z dwoma bliskimi mi i znanymi elementami – estetyką i komunikacją.

P.B.: Rzeczywiście jest to bardzo ciekawe połączenie. Powiedz, co było dalej. Znalazłaś mój kurs w sieci. Pewnie przypadkiem. Co Cię przekonało do tego, by wziąć w nim udział? Co sobie pomyślałaś, gdy zobaczyłaś informację o kursie?

M.B.: To było takie łączenie kropek. Gdy patrzę z perspektywy czasu na niektóre wydarzenia, to są one takimi kropkami, które po prostu musiały się połączyć. Praca ze słowami „siedziała” we mnie już od długiego czasu. Zdarzało się też, że poprawiałam znajomym ich teksty.

Zdradzę teraz moją mroczną tajemnicę, z przymrużeniem oka, bardzo lubię oglądać serie anime. Najczęściej na portalu, gdzie były dostępne z polskimi napisami. Gdy na te napisy patrzyłam, to… Z jednej strony bardzo doceniałam, że ktoś to robi dla innych osób, a z drugiej bardzo mnie drażniło to, jak one wyglądają pod względem językowym. I zobaczyłam kiedyś ogłoszenie, że zespół portalu się rozwija i poszukują korektora. Nawiązałam z nimi współpracę i tam zdobywałam doświadczenie.

Potem nadeszła jesień 2018 roku.

Przed rozmową z Tobą przeglądam e-maile, rozmowy z różnymi osobami z tamtego czasu i odkryłam, że tak naprawdę to wszystko się zaczęło dziać równolegle. Dostałam propozycję redakcji książki. Właściwie to wyciągnęłam po to rękę. Pewna osoba z zespołu Kuby Bączka pilnie poszukiwała korektora ze względu na dość napiętą sytuację. Zapytałam, o co chodzi. Okazało się, że zostali postawieni w nieciekawym położeniu przez osobę, która wcześniej poprawiała ich książki. Wiadomo – premiera już ogłoszona, termin w drukarni zamówiony – potrzebują wsparcia. Poprosiłam o tę książkę, bo chciałam zobaczyć, jak wygląda tekst. Faktycznie nie prezentował się za dobrze. Ale podjęłam się tego zadania.

Równolegle do tego wydarzenia zauważyłam, że zaczęłaś prowadzić kampanię promocyjną kursu korekty. Nie mam wykształcenia polonistycznego, więc poczułam, że potrzebuję właśnie takiego potwierdzenia, takiej osoby, która da mi wiedzę i powie: „Tak, dziewczyno, robisz to dobrze!”. I wtedy właśnie pojawił się Twój kurs. To są te wyraziste kropki w moim życiu.

A do kursu przekonało mnie to, w jaki sposób go opisywałaś. Ja jestem dość dużą „szczególistką”…

P.B.: Przypadłość korektorek!

M.B.: Tak! To, w jaki sposób opisywałaś kurs, z jakich modułów się składa, co one zawierają – ten poziom informacji był dla mnie wystarczający, żeby stwierdzić: „To wygląda naprawdę bardzo dobrze”.

Drugą rzeczą, która mnie przekonała, była możliwość konsultacji z Tobą. Nie chciałam kupować kolejnego kursu, który może bym ukończyła, ale nic poza tym. Zostałabym z „pustą wiedzą”, a nie wdrożoną. Kiedy zobaczyłam, że mogę się z Tobą bezpośrednio skontaktować, uzmysłowiłam sobie, że to będzie taki kopniak, który jest mi potrzebny. W bezpośrednim kontakcie z drugą osobą ciężko jest powiedzieć, że nie było na coś czasu, że czegoś się nie zrobiło. Miałam takie poczucie, że jeśli na pewno będziemy rozmawiać, to będę musiała się zdyscyplinować.

Trzecia rzecz – to nie był kurs stricte językowy. Zagadnienia merytoryczne, owszem, były, ale to, co mnie ujęło, to było spojrzenie od strony biznesowej. Czyli coś, czego ja w tamtym momencie naprawdę potrzebowałam.

Czwartym powodem, być może dla mnie najważniejszym, była Twoja zapowiedź, że nie wydajesz zaświadczeń za sam udział w kursie, tylko naprawdę trzeba wszystko przerobić. To mi dało poczucie motywacji, żeby faktycznie się za to zabrać, ale też poczucie bezpieczeństwa. To ja musiałam zadbać o to, żeby ten certyfikat dostać. I nie jest kolejny papierek w kolekcji, tylko coś, na co trzeba zapracować.

Te wszystkie rzeczy, które wymieniłam, przekonały mnie do kursu i do pracy z Tobą.

P.B.: Pierwszy raz nawiązałyśmy kontakt przez media społecznościowe. Już wtedy było widać, że jesteś osobą zdecydowaną. W czasie konsultacji mówiłaś, w jaką niszę chcesz wejść, co Cię interesuje. Pomyślałam: „Ta dziewczyna wie, czego chce i na pewno dużo osiągnie”. Przez lata rozwinęłam w sobie intuicję biznesową i obserwowałam różne osoby, ich zaangażowanie i podejście. Słuchając ciebie, pomyślałam: „Będą z niej ludzie, będzie z niej dobry korektor”. Wątpliwości zawsze się pojawiają, ale jeżeli czujesz, że to coś, czego chcesz, to jest Twoja droga, to wymówki czy problemy, które się pojawiają, są do przezwyciężenia, bo masz jasno określony cel.

Odnosząc się w skrócie do wizji mojego kursu – rzeczywiście korektor uczy się całe życie. Nie ma sensu kopiować podstawowych zasad ze słowników, bo to nie jest szkoła. Korektor musi umieć korzystać ze źródeł. To jest najważniejsze w tej pracy – samodzielność. Nie znajdziemy odpowiedzi na wszystkie pytania. Nawet jakbym bardzo chciała, nie jestem w stanie opracować wszystkich spraw merytorycznych, to jest po prostu niemożliwe. Natomiast chcę pokazać, jak zrobić z czytania sposób na życie, jak zacząć zarabiać po tym kursie.

Przejdźmy dalej. Ile czasu minęło, zanim postawiłaś pierwsze kroki jako korektorka? Wspominałaś, że równocześnie przerabiałaś kurs, poprawiałaś książkę i pracowałaś jeszcze w kilku szkołach. Jak to sobie organizowałaś?

M.B.: Ja dobrze funkcjonuję, kiedy mam dużo rzeczy do zrobienia. Rzeczy, które mnie interesują. Myślę, że to zasługa mojej edukacji muzycznej. Od podstawówki po liceum chodziłam do dwóch szkół jednocześnie, zwykłej i muzycznej. To uczy planowania własnego czasu. Od zawsze byłam przyzwyczajona do tego, że jest dużo rzeczy do zrobienia, że dużo się dzieje. Moje doświadczenie przekładało się na dobrą organizację mojej pracy. Było mi łatwiej niż komuś, kto dopiero to poznaje. A poza tym bardzo tego chciałam. I tyle. 

Oczywiście są pewne granice. Na początku pandemii, od marca do czerwca, musiałam się przerzucić na szkolenie online w szkołach muzycznych i równocześnie dostawałam kolejne zlecenia związane z korektą. To mi pokazało, że są pewne granice w braniu na siebie obowiązków. I są to granice, których nie warto przekraczać.

Zresztą nie ukrywam, że jestem w cudownej sytuacji. Mam dziesiątki dzieci, ale nie mam swojego osobistego dziecka, któremu trzeba dać mnóstwo energii, czasu i skupienia. W związku z tym czas wolny mogę przeznaczyć na swój rozwój. Dlatego podziwiam mamy, które łączą różne role życiowe.

P.B.: Przyszedł moment, w którym założysz firmę. Pamiętam nasze spotkanie na warsztatach klubu korektorów, kiedy obiecałaś, że do końca wakacji zarejestrujesz działalność. Dotrzymałaś słowa i Twoja firma istnieje już od trzynastu miesięcy. W Twoim korektorskim portfolio jest wiele znanych nazwisk: Jakub Bączek, o którym już wspominałaś, Michał Kanarkiewicz, Bartek Popiel, Marcin Balicki, Marta Idczak, Sylwia Królikowska. To są osoby znane w świecie online. Jak Ci się to wszystko udało zrobić? O pierwszym kliencie już rozmawiałyśmy. Czy możesz powiedzieć nam coś więcej o kolejnych klientach? Jak ich znalazłaś?

M.B.: Myślę, że mam… Ja to nazywam szczęściem, pewnego rodzaju przyciąganiem. To też wynika z tego, że jeżeli dostaję pod swoją opiekę książkę, staram się wykonać moją pracę jak najlepiej. Ogromnie doceniam, że prawie każdy z moich klientów, kiedy już zaczyna ze mną współpracę, to jej nie kończy. Czyli to są klienci powracający, co napawa mnie niesamowitą dumą. Nie ukrywam, że działa tu trochę prawo marketingu. Jeżeli już pracowałam z Kubą Bąkiem, który jest jedną z najbardziej znanych osób w środowisku rozwojowym, i o tym wspomnę, to zadziała tak zwana dźwignia marketingowa.

Marysia Bernaciak opowiada o swojej drodze do zawodu korektora

P.B.: Wszystkie drzwi stoją przed Tobą otworem.

M.B.: Jeszcze nie wszystkie, ale muszę powiedzieć, że bardzo mi pomogła praca z tymi osobami. Z Michałem Kanarkiewiczem też wiąże się piękna historia. Pracowałam z nim przy jego książce „Strategie szachowych mistrzów w biznesie”. On zebrał taką ekipę do tej książki, że teraz już współpracujemy dalej jako wydawnictwo Kanarkiewicz Publishing.

Z kolei dzięki pracy z Michałem udało mi się nawiązać współpracę z Sylwią Królikowską. Ona jest już bardzo rozpoznawalną trenerką na polskim rynku, jeżeli chodzi o takie umiejętności, jak zarządzanie zespołem, bycie liderem. Sylwia napisała książkę „Silna płeć” i właśnie przy tym tekście z nią pracowałam. To jedna z publikacji, które napawają mnie dumą.

Marcin Balicki – prezes zarządu banku. Bartek Popiel, autor bloga Liczy się wynik, Marta Idczak, Kapitan Statku St-38, która dba o komunikację marki w social mediach. To są ludzie, którym jestem ogromnie wdzięczna. Zadziałał tu też efekt kuli śniegowej, czyli jak już zaczęłam współpracę z tymi osobami, to potem wszystko działo się samo. 

I o ile po pierwsze zlecenie z Kubą musiałam w jakimś sensie wyciągnąć rękę, odważyć się i powiedzieć: „Dobrze, to pomogę”, o tyle później nic by z tego nie wyszło, jeżeli moja praca nie byłaby na odpowiednim poziomie. Myślę, że to taka dwutorowość: z jednej strony szczęście i przepiękne zbiegi okoliczności, a z drugiej moja dbałość i troska o teksty, które dostaję.

P.B.: Cały czas w ramach kursu mówię o tym, że referencje od klientów, rekomendacje są bardzo ważne i warto dbać o nie od samego początku, bo one naprawdę pomagają. Ja sama zresztą też wielokrotnie tego doświadczyłam.

Teraz takie pytanie trochę na przekór temu, o czym mówiłaś. Masz stronę internetową, masz konto na Facebooku, ale nie jesteś w tej chwili obecna w mediach społecznościowych. Czy nie chcesz się pokazywać publicznie, czy po prostu już tego nie potrzebujesz, bo rekomendacje mają taką siłę rażenia, że już nic nie musisz robić? W jaki sposób promujesz swoje usługi?

M.B.: To nie jest tak, że nie chcę się pokazywać. Z jednej strony, jeżeli już się pokazuję, to chcę mieć coś wartościowego do powiedzenia. Jeżeli jestem na spotkaniu autorskim dotyczącym danej książki i mogę sobie zrobić zdjęcie z autorem, jest to dla mnie właśnie taki moment, w którym naturalnie chcę to pokazać, chcę się tym pochwalić.

Natomiast działania marketingowe na co dzień to dla mnie wyzwanie. Z drugiej strony, jak już wspomniałam, ta potęga rekomendacji w dużej mierze robi swoje. Ja nie rzuciłam się na głęboką wodę. Też ze względu na swoje wewnętrzne przekonania. Na razie nie wyobrażam sobie życia, w którym w ogóle bym nie uczyła, nie miała styczności z dziećmi. Pokonuję drogę krok po kroku, czyli bardzo stopniowo przekładam ciężar mojej aktywności biznesowej na stronę korekty. Teraz działania redakcyjne, korektorskie są dla mnie istotne i widzę, jakie są owocne, jaką sprawiają mi radość. W tym roku chcę, żeby właśnie one stały się moją podstawą; żeby uczyć tylko dla przyjemności, a nie ze względów ekonomicznych.

Szykujemy teraz nową odsłonę mojej strony internetowej. To spowodowało, że zostałam „przymuszona” do zrobienia portfolio. Spisałam wszystkie rzeczy: większe, mniejsze, książki, współprace z blogerami, e-booki. Okazało się, że ja przez te dwa lata zrobiłam ponad 60 zleceń. To otwiera oczy. Mimo że nie skończyłam polonistyki, mam teraz twarde dowody na to, że to jest ścieżka, którą chcę podążać. To był proces. Wcześniej szukałam różnych rzeczy, które mogłabym prowadzić obok szkoły. Wszystkie te zajęcia mnie rozwijały, ale gdy chciałam podejść do nich nie tylko od strony hobbystycznej, to odbijałam się jak od ściany. Z korektą i redakcją mi się udało.

P.B.: Można bez mediów społecznościowych, można bez strony internetowej. Niektóre moje kursantki mają tyle zleceń, że nie zdążyły sobie jeszcze tej strony stworzyć. Ale bez rekomendacji, bez polecenia, owszem, mogą się trafić klienci, ale to nie będzie się rozwijać. Siła poleceń jest ogromna. Jednak żadne rekomendacje nie byłyby możliwe, gdyby nie to, że ma się odpowiednie predyspozycje i dobrze się wykonuje swoją pracę. Ani Jakub Bączek, ani Michał Kanarkiewicz, ani nikt inny nie promowałby tej współpracy swoim nazwiskiem, gdyby nie był zadowolony. To jest rzecz, o której warto pamiętać.

Pamiętam, że rozmawiałyśmy też o Twojej niszy. I choć wtedy przewijała się tam fantastyka, to jednak wygrał rozwój osobisty. Wspominałaś mi w czasie konsultacji w ramach kursu, że interesujesz się tym zagadnieniem, lubisz takie książki prywatnie. Czy nadal tak jest, czy znudziłaś się już tym tematem?

M.B.: Na pewno mi się nie znudził ten temat! Myślę, że on ma tyle aspektów w sobie, że bardzo ciężko się nim znudzić. W swoim życiu prywatnym przeszłam wiele różnego rodzaju szkoleń i wiem, ile dobrego, ale też, ile złego potrafią wyrządzić. Trzeba do tego podejść bardzo świadomie. Znam to środowisko od drugiej strony, wiem, że są tam osoby, które tylko wygłaszają teorie, a żyją inaczej. Na szczęście są też osoby, których życie jest potwierdzeniem tego, co mówią. Oni stosują tę wiedzę i mając świadomość, jaka jest wartościowa, przekazują ją dalej. Kuba Bączek jest dla mnie między innymi taką osobą, która daje wartość innym ludziom, a przy okazji jest po prostu cudownym człowiekiem, którego postępowanie jest spójne z tym, co mówi. 

Ten temat jest też powiązany z moją nauczycielską naturą, bo rozwój osobisty rozumiem jako edukację osobistą. To może być różnorodna tematyka. Autor ma albo swoją wiedzę, albo swoje doświadczenia, albo najlepiej jedno i drugie, które chce przekazać swoim odbiorcom. Chce też wnieść wartość w życie czytelnika. Dla mnie bardzo ważna jest dbałość właśnie o ten aspekt. Z jednej strony ważny jest dla mnie twórca i to, żeby nadal czuł, że to on jest autorem dzieła. Ja go tylko wspieram w całym procesie. Jest to też o tyle istotne, że jeżeli chodzi o książki na temat rozwoju osobistego, to myślę, że one bardzo mocno działają na zasadzie marki osobistej. Często jest tak, że nawet nie muszę znać tytułu, ale jeżeli wiem, kto to napisał, to ja tę książkę kupię. Bardzo ważne jest dla mnie też, żeby czytelnik miał poczucie kontaktu z autorem. Chcę, żeby ten duch autora tam pozostał i absolutnie nie przerabiam tekstu pod siebie. Co ciekawe, kiedy tworzyłam stronę internetową i zbierałam rekomendacje, wiele osób zwróciło uwagę na tę samą rzecz: że przy mnie nadal czują się autorami. Z drugiej strony ważny jest właśnie czytelnik, więc jeżeli widzę u jakiegoś twórcy na przykład lekko już zdezaktualizowaną wiedzę czy dane, to delikatnie daję znać. Bardzo mnie cieszy, że zdecydowana większość autorów bierze pod uwagę tego typu wskazówki. Ostatecznie obojgu nam zależy na tym samym.

P.B.: W pracy korektora, a właściwie redaktora, ważne jest balansowanie między poprawnością językową a zachowaniem stylu autora. Piękne jest to, co powiedziałeś, że autor czuje, że ciągle jest autorem, a ty mu tylko pomagasz wydobyć jego styl, zadbać o jego poprawność i spójność. To jest duża umiejętność i chyba jeden z największych komplementów, jaki można usłyszeć od autora.

Powiedz mi, z jakiego zlecenia jesteś najbardziej dumna? A może nie potrafisz wybrać jednego?

M.B.: Zdecydowanie nie umiem wybrać jednego! Na pewno każda współpraca z Kubą Bączkiem. Jedną z publikacji jest książka w formie wywiadu z Joanną Słowińską, „Trening mentalny”, i ona ma całkowicie inny charakter niż wydana później „Efektywność osobista i biznesowa”. Ta pierwsza jest zdecydowanie bardziej intymna. To jest taka książka, którą można czytać wiele razy w różnych momentach swojego życia, i za każdym razem dotrze do nas inne przesłanie. Z kolei „Efektywność osobista i biznesowa” jest energetyczna i narzędziowa, ale jak to często u Kuby bywa, z poczuciem humoru, czasem ze szpileczką, która potrafi zmusić do myślenia.

Ważna jest dla mnie współpraca z Michałem Kanarkiewiczem, przede wszystkim przy książce „Strategie szachowych mistrzów w biznesie”. Nawet jeśli ktoś nie gra w szachy, to jest w stanie wynieść z niej bardzo dużo wiedzy, też biznesowej. Zresztą Michał Kanarkiewicz zajmuje się tym na co dzień – popularyzuje szachy w Polsce, pokazuje, jak szachy łączą się z biznesem. Nasza współpraca przerodziła się w coś większego i trwa nadal.

Dzięki tej współpracy z Michałem mogłam pracować nad książką Sylwii Królikowskiej „Silna płeć”. Poczułam ulgę po przeczytaniu tej książki. Na rynku można teraz znaleźć dużo literatury dodającej kobietom skrzydeł – to jest bardzo ważne; natomiast, niestety, to się obraca trochę przeciwko mężczyznom i smutno mi z tego powodu. Owszem, uważam, że powinnyśmy dojść do głosu, ale nie przechylajmy szali na drugą stronę, czyli to teraz my jesteśmy dobre, a oni są źli. Tak to nie wygląda. Sylwii udało się wyważyć tę sytuację. Ta książka jest też pełna odniesień do badań – ja też uwielbiam, jeśli coś ma naukowe podstawy, a nie jest tylko wyobrażeniem o czymś. Jej udało się zachować właśnie taką równowagę: jesteśmy inne, jesteśmy ważne, ale wy również; współpracujmy ze sobą, znajdźmy swoje dobre strony i niech obie płcie będą silne.

„Potęga rekomendacji” Bartka Popiela i „Lead magnet – strategia sprzedaży w social mediach” Marty Idczak, to są dwa e-booki, które są przepełnione konkretem i tam nie ma „lania wody”. Tam są narzędzia, które od razu można wdrożyć. Te pozycje są, dzięki osobowościom ich autorów, tak napisane, że chce się te rozwiązania natychmiast zastosować. Te treści dodają cudownej energii.

Książka Marcina Balickiego „Niepokój, czyli 19 pigułek uważności” była z kolei bardzo plastyczna, obrazowa. Podchodziłam do jej redakcji z takim spokojem, to było naprawdę niesamowite przeżycie. Jeszcze lepsze było to, że ja miałam poczucie, że ona już wyjściowo była dobra. Są tacy autorzy, których od początku świetnie się czyta. Miałam wrażenie, że wprowadzam tam tylko kosmetyczne poprawki. Marcin Balicki w ogóle stwierdził, że przetłumaczyłam jego książkę z polskiego na polski, więc też miałam świadomość, że nawet ten ostatni szlif również potrafi sprawić autorowi radość. I to, że autor potrafi to docenić, jest naprawdę bardzo budujące.

Taką estetycznie piękną książką, ale bardziej od strony wizualnej, jest książka „Myślografia” Agaty Baj. Agata jest zresztą autorką tego określenia „myślografia”. Jest bardzo mocno zaangażowana w działania na Facebooku, ma też grupę o tej nazwie i zajmuje się myśleniem wizualnym i propagowaniem go w szkołach, żeby trochę zmienić sposób nauczania. To książka, której po prostu chce się dotykać! Na szczęście drukowana, bo nie wyobrażam sobie mieć takiego e-booka. Jeżeli dostanie się w ręce odpowiednich osób, naprawdę może coś zmienić.

Najświeższa sprawa to jest książka Ewy Roszak „Droga ważniejsza niż cel”. To książka napisana bardziej w nurcie rozwojowym. Ewa przedstawia tam swoją historię, daje tam pewne narzędzia, którymi możemy się posłużyć, żeby w końcu robić w życiu to, co naprawdę chcemy. 

Ostatnio ktoś mnie zapytał, jakie ja mam właściwie hobby.

P.B.: Pracuję!

M.B.: Miałam problem z odpowiedzią, ponieważ w pewnym stopniu jest to uczenie jako takie, uwielbiam, jak w oczach widzę zapalające się gwiazdki, gdy ktoś zrozumie, co tłumaczę. Ale też redakcja i korekta. Ja to uwielbiam, to jest jednocześnie moje hobby i pasja i bardzo sobie cenię, że naprawdę mogę robić to, co lubię.

P.B.: A co w tej pracy lubisz najbardziej?

M.B.: Kilka rzeczy. Ciągły rozwój. To, że nigdy nie mogę być czegoś pewna. Wiadomo, niektóre zasady działają cały czas, ale język się tak zmienia… Teraz jest to chociażby tematyka social mediowa, która często pojawia się w publikacjach. A niejednokrotnie, kiedy wchodzimy na strony internetowe poradni językowych, nie znajdujemy odpowiedzi na nasze pytania, one dopiero muszą powstać. Takie trzymanie ręki na pulsie i ciągła nauka albo odkrywanie, że to, co uznawało się za pewnik, wcale nie jest do końca takie pewne, jest dla mnie bardzo istotne.

Lubię też poszerzać swoją wiedzę. Zakres treści, które poprawiam, jest szeroki. Oprócz książek o rozwoju osobistym aktualizowałam między innymi publikację dotyczącą prawa podatkowego najmu, sprawdzałam książkę na temat kolagenu. Nie wspominając, że tę wiedzę dostaję przedpremierowo! Często redaktor czy korektor jest drugim czytelnikiem, zaraz po samym autorze.

P.B.: Na pewno czyta od deski do deski, od pierwszej litery do ostatniej kropki.

M.B.: Jeśli pracuję nad jakąś książką, muszę zwrócić uwagę na wiele aspektów, nie tylko językowych, nie tylko poprawnościowych, ale też spojrzeć na tekst pod kątem treści i sposobu jej przekazu. To nie jest takie czytanie dla przyjemności, czyli tę książkę się wchłania, to jest inny rodzaj czytania, nie uważasz?

P.B: Zdarza mi się, chociaż rzadko, pracować z książkami. Kilka razy musiałam sobie najpierw taką pozycję przeczytać, bo była tak wciągająca, że wiedziałam, że się nie skupię, jeżeli wcześniej nie dowiem się, jak się to wszystko kończy. Dopiero potem mogłam spokojnie usiąść do korekty.

À propos takich zaskoczeń i ciągłej nauki w naszym zawodzie: kiedyś opublikowałam post o odmianie skrótowców i w słowniku było podane, że NASA jest skrótowcem odmiennym, i nagle po 3-4 latach ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że jednak językoznawcy stwierdzili, że jest to skrótowiec nieodmienny. Korektor rzeczywiście musi być bardzo czujny.

Faktycznie, to nasz czytanie nie jest tak do końca czytaniem dla przyjemności, to naprawdę intensywna praca, wysiłek. Powiedz, co Ci sprawia trudność w tej pracy?

M.B.: Myślę, że chyba w pracy jako takiej nic, ale w tym działaniu dookoła. Będę się mierzyć z tym, żeby być częściej widoczną, i chcę znaleźć sposób na siebie. Autorzy też są różni, chociaż relacje z większością osób, z którymi pracuję, układają się cudownie. Oczywiście, zdarzają się ludzie, z którymi nam mniej „po drodze”. Naprawdę nie widzę zbyt wiele tych minusów.

P.B.: Czyli rzeczy okołobiznesowe: relacje z klientami, ewentualnie marketing. To dobrze, bo wiesz, nad czym możesz pracować i co rozwijać.

Marysiu, przy okazji bardzo bym Cię chciała zapytać jeszcze o kurs korekty. Co Ci się w nim najbardziej podobało, co z niego wyniosłaś, w jakim stopniu przygotował Cię on do pracy?

M.B.: Przekornie odpowiem, że podobało mi się to, że miałam rację! Wszystko, o czym wspominałam, było dla mnie bardzo ważne. Na co zwróciłam uwagę, znajdując twój kurs, to jego zawartość merytoryczna, ale również pokazanie strony biznesowej. Rozmowy z Tobą były bardzo wartościowe i stanowiły też dla mnie taką kropkę nad i. Poczułam Twoją wiarę we mnie. To nie były długie spotkania, ponieważ trochę tych kursantów było, a masz jeszcze przecież swoją pracę zawodową, natomiast poczułam wsparcie. Słowa mojego autorytetu w tej dziedzinie: „Wejdź w to, masz moje błogosławieństwo”, były mi bardzo potrzebne. Istotne było dla mnie to, że dotrzymałaś obietnicy i faktycznie należało wykonać swoją pracę, żeby otrzymać certyfikat. Dlatego bardzo doceniam w Twoim kursie to, że moje nadzieje, z którymi przyszłam, zostały spełnione w bardzo dobry i wspierający sposób.

P.B.: Byłaś pierwszą osobą, która nazwała mnie mentorem. Ja jeszcze się nim nie czuję, ale bardzo miło mi to słyszeć i dziękuję Ci za te słowa. Mam na koniec prośbę. Jeśli miałabyś dać jedną wskazówkę osobom zaczynającym pracę jako korektor – co byś im poradziła?

M.B.: Wieczna ciekawość! Ciekawość językowa, ciekawość autora jako człowieka i osób, do których kieruje swoja słowa. Także ciekawość powodów odmowy. Życie to nie bajka, odmowy zdarzają się i będą się zdarzać. To, czego się uczę, to zadawanie pytań o powody odrzucenia propozycji współpracy. W momencie, kiedy ktoś nie decyduje się na pracę z nami, warto zapytać, co się stało. Może coś było nie tak w ofercie czy w próbce, którą wysłaliśmy. Często się okazuje, że powody są różne, na przykład osobie, z którą kiedyś się współpracowało, zwolnił się termin i zwrócono się do niej. Ja to dobrze rozumiem, bo do mnie też wracają klienci. Albo okazało się, że dany projekt książkowy czy wydawniczy musi zostać przeniesiony, albo budżet został obcięty. Często okazuje się, że to nie my jesteśmy przyczyną odmowy, tylko są to rzeczy, na które nie mamy wpływu. Zatem ważna jest ta wieczna ciekawość, ale, podkreślam, wieloaspektowa.

P.B.: Bardzo Ci dziękuję, Marysiu, za to spotkanie, za wywiad, którego nam udzieliłaś. Życzę Ci kolejnych kilkudziesięciu książek rocznie i klientów, którzy będą lojalni, którzy będą Cię polecać dalej. Bardzo Ci dziękuje za rozmowę.

M.B.: Bardzo dziękuję za zaproszenie!

Patrycja Bukowska